wtorek, 28 października 2014

02. Curro.

Szpital psychiatryczny dowodzi,
że sama wiara nic nie znaczy.
Poza wiarą potrzebne są dowody.
Ktoś w końcu musi je pokazać.

Biegłam jakieś dwadzieścia minut nim powiedziałam sobie „dość”. Moje nogi były na skali wyczerpania, musiałam gdzieś usiąść i coś wypić. Nie pogardziłabym nowym ubraniem. Białe ciuchy zdecydowanie kojarzyły się tylko z jednym i, mimo że były wygodnie, wolałam coś normalniejszego.
Brałam głębokie hausty powietrza, potrzebując jak najszybciej dopływu tlenu, żeby uspokoić oddech i rytm serca. Nie chciałam paść ze zmęczenia po zbyt długiej, ale udanej ucieczce. Nie miałam najmniejszego zamiaru dać się złapać. W tej chwili byłam ofiarą i musiałam, jak najszybciej przestać nią być. Adrenalina ani na chwilę nie opuściła mojego ciała, cały czas czułam się podekscytowana. Gdybym się nie powstrzymywała pewnie roześmiałabym się tak głośno, że ludzie mogliby nawet stwierdzić, że naprawdę jestem wariatką.
Obejrzałam się nad ramieniem i z radością, która mieszała się z dziwnym uczuciem bycia obserwowaną przez kogoś niewidzialnego – co szczerze mnie irytowało, szczególnie dlatego, że ja nikogo nie widziałam – zauważyłam jednak, że żaden pracownik szpitala nie goni mnie. Jestem więc na dobrej drodze do ucieczki przed Krzykaczką Lauren.
Wiedziałam, że pierwszym miejscem, gdzie będą mnie szukać będzie mój dom oddalony o dobre 10 km. Nie mogłam tam wrócić. Nawet, gdyby mnie nie szukali, moja mama z chęcią oddałaby mnie z powrotem. Nie mieliśmy złych relacji, ale każdy z mojej rodziny twierdził, iż tak będzie lepiej. Zaliczali się do tych wszystkich, co nie wierzyli w ani jedno słowo z moich opowieści. Kto by pomyślał, że własna matka odwróci się od dziecka?
Pokręciłam gwałtownie głową, chcąc odpędzić wszystkie złe i zbędne myśli. Od momentu wkroczenia na teren szpitalu psychiatrycznego już pożegnałam się z dawnym życiem. Nie było Lauren Vellane – sympatycznej i wesołej dziewczyny, powstała nowa wersja mnie samej. Wojowniczka. Łowca. Miałam jeszcze wiele przed sobą, miałam tyle przeszkód, jednak zamierzam każdą z nich obalić. Zacznę od ćwiczeń fizycznych, to będzie najlepszy pomysł.
Spojrzałam za siebie raz jeszcze i pobiegłam w dalszą podróż, pobiegłam sięgać szczytów, zrobić w końcu coś dobrego dla świata i dla samej siebie. Ratować ofiary.

Nie zapominaj o początkach,
Nie zapominaj o bólu, żalu i rozgoryczeniu.
To one przywiodły Cię na metę.

Śmieszne było to, że nie potrafiłam już zaufać nikomu, nawet mamie, nawet najlepszemu przyjacielowi – Jasonowi, z którym znałam się od podstawówki. Nie potrafiłam zaufać nikomu poza sobą. Także w pierwszym momencie zupełnie nie wiedziałam, gdzie mam się udać. No i przede wszystkim, gdzie mogłabym się ukryć, żeby nikt mnie nie znalazł? Czy do końca mojego życia będę musiała uciekać?
Pokręciłam głową zrezygnowana, jednak nie zatrzymałam się ani na chwilę. Musiałam się z tym pogodzić, przynajmniej do czasu. W końcu nikt nie szuka osoby, która właściwie nie żyje, prawda?
Nocne niebo powoli rozjaśniało się, a księżyc ustąpił miejsca słońcu. Musi być dopiero przed 4. A może już? Musiałam poruszać się przez około 6 godzin, a więc na pewno oddaliłam się od domu dostatecznie daleko. Przez cały czas szłam na głównej drodze, nie było zatem szans, żebym się zgubiła. Poza tym znałam Houston na tyle, żeby wydostać się z tego miasta. Od północno-wschodniego Houstonu, gdzie mieścił się szpital psychiatryczny, w którym przebywałam przez ponad rok, kierowałam się na południe. Gdzieś w stronę Pearland.
Znajdowałam się już prawie na granicy rodzinnego miasta, ale musiałam odpocząć. Nie chciałam, żeby ktokolwiek sobie pomyślał, że potrzebuję pomocy, jednak potrzebowałam jakiegoś sklepu z ubraniami i jedzenia. To drugie zdecydowanie będzie konieczne, jeśli zamierzam działać na własną rękę. Może powinnam okraść bank?
Westchnęłam ciężko i usiadłam na trawie przy drzewie, dając wreszcie nogom odpocząć. W jednej chwili zachciało mi się płakać, poczułam się bezradna, jak mała dziewczynka, która nie ma pojęcia o otaczającym ją świecie. Nie ma pojęcia co będzie robić w przyszłości. Nie wie nic. Zamknęłam powieki, powstrzymując z trudem łzy, i podciągnęłam kolana.
A co jeśli to wszystko mi się przywidziało? Co jeśli naprawdę zwariowałam i żaden potwór z mojej wyobraźni w ogóle nie ma racji bytu? A co jeśli mnie odnajdą i znowu wpakują do tego więzienia? Nie! Nie mogę się poddać, ani przez wszystkich członków wariatkowa, ani przez stwory. Czas pokazać, że nie jestem słaba i potrafię zawalczyć o swoje.
Ale teraz sobie odpocznę.
Uśmiechnęłam się i wygodniej oparłam o pień.

4 GODZINY WCZEŚNIEJ
/Główny szpital psychiatryczny, Houston/
Bill Harrington przechodził po pokojach mieszkańców szpitala, sprawdzając czy nikt się nie dusi, i czy nikt nie popełnił samobójstwa, co było właściwie bardzo częstym zjawiskiem w tym miejscu. Znudzony – i całkiem otyły – ochroniarz wchodził do kolejnego pomieszczenia z czarnym numerkiem na drzwiach. Włożył klucz do dziurki i przekręcił w swoją prawą stronę. O dziwo, co było dla Billa kompletnym zaskoczeniem, drzwi były otwarte. W końcu uznał to za normalne. Pewnie Kristy albo ktoś inny zapomniał zamknąć pokoju. Pociągnął za klamkę i postawił pierwszy krok z nużącym spojrzeniem, który w jednej chwili zmienił się w zdziwienie.
Obszedł cały pokój i jedyne co zauważył to zmięta biała kołdra, którą ktoś w pospiechu rzucił na łóżko. Teraz dopiero zorientował się, co tak naprawdę miało tu miejsce. Wyleciał z pomieszczenia i szybkim krokiem udał się do komórki, gdzie były kamery.
- Peter – zawołał, wchodząc do komórki – czerwony alarm. Jakiś wariat nam uciekł – warknął zły na wolontariuszy.
- CO? – barczysty blondyn spojrzał z przerażeniem na kolegę. – Przecież… sprawdzałeś łazienki? Może po prostu się zgubił. Żaden szaleniec nie jest aż tak inteligentny, żeby przechytrzyć ochronę naszej placówki – prychnął i podniósł się z krzesła, gotowy przeszukać każdy zakamarek.
Bill pokręcił tylko głową.
- Idź szukać, ja podzwonię… tak w razie czego – mruknął opryskliwie, jednak Peter nie wydawał się tym przejąć.
Blondyn od razu ruszył w stronę toalet.
- Idiota – rzucił do siebie Harrington i przyjrzał się kamerom.
Niemożliwe, żeby ktokolwiek stąd wyszedł. Chyba, że ktoś miał chody u pracowników i najzwyczajniej w świecie któryś z ochroniarzy wypuścił zbiega. Pokój numer 14 – Lauren Vellane. Ta dziewczyna ma zaledwie 19 lat! Nie mogła uciec daleko albo od razu pobiegła do domu, bo gdzie indziej mogłaby taka smarkula się udać?
Bill sięgnął po telefon i ogłosił alarm każdemu pracownikowi, nie czekając nawet na wieści od Petera, który już po chwili wrócił lekko zadyszany i potwierdził ich najgorsze obawy.
Po kilku minutach wieści rozniosły się wszędzie. Każdy już wiedział, że ze szpitala psychiatrycznego uciekła wariatka. Już za parę godzin, w porannych wiadomościach będzie podawana ta informacja. Policja zaczęła szukać po całym mieście, oczywiście zaczynając od domu Vellane. Jakie było ich zaskoczenie, kiedy jej tam nie znaleźli, i jakie było zdziwienie matki – Camille – że jej córki nie ma w podobno tak dobrze strzeżonym miejscu.
Zapowiadały się długie i nieprzespane noce.
Szkoda tylko, że biedni państwo Vellane nie wiedzieli o zamiarach swojej jedynej córeczki. Szkoda tylko, że nie wiedzieli, jakie myśli miała w głowie, kiedy opuszczała psychiatryk, i jak bardzo im nie ufa.



a
Witam Was ponownie. Po dwóch tygodniach :o Wiem, wiem, że takie przerwy zniechęcają, zresztą rozdziały są krótkie, no ale... No ale no. :D Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, oprócz tego, że szkoła wyciska ze mnie wszystko co najlepsze. :( 
No ale to nic! Mam nadzieję, że jesteście cierpliwi i poczekacie, bo wydaje mi się, że rozdziały właśnie będą w takich odstępach czasu. A no i dzisiaj wtorek! :D
Nie narzekając dłużej, dziękuję Wam za komentarze! Dziękuję za miłe słowa, które znaczą dla mnie więcej niż wiele i w ogóle aaa! cieszę się, że jesteście :D 
A wiesz, AlekSandra Herondale, że właśnie cały czas mam wrażenie, jakbym nawciskała tych przecinków ZA dużo? xD 
No cóż, weryfikacja usunięta, nowe rozdziały się piszą (woooolno, ale coś tam idzie xD), akcja idzie równie woooolno co pisanie rozdziałów, mam bekę z nazwy dzisiejszego rozdziału (jest tutaj jakiś znawca łaciny?! chętnie bym się poduczyła! :D), nie wiem co jeszcze, więc dziękuję za cierpliwość i za wszystko wszystkim. <3 
AHA! TRAILER SIĘ DODAŁ, ŁIHIHIH, JAKBY KTOŚ NIE WIDZIAŁ, TO ZAPRASZAM:
OKOK, WYŁĄCZAM CAPS LOCKA XD
To do napisania, kochane grzybki, pozdrawiam, życzę mnóstwo radości i samych dobrych dni. <3
love, love, love,
ArtisticSmile.<3

wtorek, 14 października 2014

01. Vale.

Nie możesz kłamać, kiedy nie znasz prawdy.
A prawda z czasem wyda się kłamstwem.
Nie mów wcale.

Przejechałam dłonią po twarzy i westchnęłam głośno. Byłam zmęczona, mimo że cały dzisiejszy dzień przeleżałam w łóżku, wgapiając się w biały sufit i równie białe – zresztą jak każdy szczegół tego pomieszczenia – ściany. Irytowały mnie. Ludzie nie znają prawdy, a oskarżają mnie o kłamstwo i szaleństwo.
- Lauren, przyniosłam Twoje leki – usłyszałam głos Kristy Helden, jednej z pracownic szpitala… psychiatrycznego.
Tak, nazywam się Lauren Vellane i „mieszkam” w szpitalu psychiatrycznym, chociaż wcale nie powinnam tutaj trafić. Wszystko co mi się przytrafiło było prawdą, w którą nikt nie chciał uwierzyć. Bali się jej. Tak bardzo chcieli wierzyć, że to kłamstwo i kolejne głupoty kolejnego pacjenta.
Coś o mnie? Trzy tygodnie temu skończyłam 19 lat, rok temu znalazłam nowy dom i rok temu przytrafiło mi się coś, co nie dawało mi spokoju przez ostatnie trzysta siedemdziesiąt osiem dni i godzinę. Zobaczyłam coś, czego nigdy nie powinnam zobaczyć. Do tej pory nie mam pojęcia, co to było, ale planuję się tego dowiedzieć. Już niedługo przyjdzie na to czas i będę mogła szukać drapieżnika.
A teraz jest godzina 20:58 i jeszcze przez chwilę muszę pozostać Krzykaczką Lauren. Nawet nie spojrzałam na Kristy z ogromną nadzieją, że odejdzie. Tak jak wtedy.
- Nie potrzebuję ich – odparłam spokojnie i bez jakiejkolwiek emocji.
Na razie.
- To zalecenie lekarza, musisz je wziąć, Lauren – mówiła tą samą gadkę, co zawsze, kiedy tutaj była – wiem, że tego nie lubisz, ale to ważny element twojej terapii.
Terapii? Jakiej terapii?!
- Więc powiedz panu Johnsonowi, że ich nie potrzebuję. Nie jestem świrem – z każdym kolejnym słowem mój głos zwiększał się o oktawę.
Kobieta wzięła głęboki wdech i podeszła do mnie, nie robiąc sobie nic z moich sprzeciwów. Gdyby nie była ubrana w ten strój, mogłabym ją polubić. Chociaż dobrze wiem, że starała się być miła tylko dlatego, bo musiała taka być. Taka jej praca.
- Wiem – powiedziała tylko i podała mi mały plastikowy kubeczek z trzema kolorowymi tabletkami, a w drugiej ręce trzymała kubek z wodą, oczywiście też plastikowy dla bezpieczeństwa.
Burknęłam pod nosem i wykonałam wieczorny rytuał, jak co dzień przez rok. Rok z życia. Niby nic, jeśli przeżywa się go na wolności. Uśmiechnęłam się wymuszenie, czekając aż zostanę sama. Po chwili Kristy odwzajemniła uśmiech i wyszła, przedtem mówiąc krótkie „dobranoc”. Usłyszałam kliknięcie w drzwiach, co oznaczało, że zostałam zamknięta. Świetnie.
Położyłam się ponownie i wróciłam do myśli sprzed paru chwil. Nie wytrzymam w tym miejscu kilku dni, muszę przyspieszyć moją akcję do jutra wieczora. Powinno się udać. Co prawda nie byłam zawodowym uciekinierem ani przestępcą, po prostu miałam plan, a psychiatryk zmienia ludzi wbrew pozorom. Przynajmniej tych o zdrowym umyśle. Można powiedzieć, że jako tako ćwiczyłam, tylko moje ofiary nie były zbyt godnymi przeciwnikami, więc teraz potraktuję moją ucieczkę jako trudniejszy poziom.
Musi wyjść.

Próbuj.
Nie możesz przegrać.
Nie tym razem.
Próbuj.

Tym razem wstałam z łóżka z szerokim uśmiechem. Oczywiście przyszła do mnie Kristy ze śniadaniem, które z chęcią zjadłam. Dzisiaj będzie mój szczęśliwy dzień i wreszcie wydostanę się z tego więzienia.
Wyszłam z pokoju, obserwując każdego kto wchodzi i wychodzi. Nie było wątpliwości, że potrzebowałam nie tylko sprytu, ale także wielkiego szczęścia. Musiałam ukraść od Kristy klucze, co było najłatwiejszym zadaniem. Gorzej z kamerami, które były praktycznie wszędzie, ale nie w łazienkach, a stamtąd mogłam wyjść przez wentylacje prawie że do wyjścia i wtedy pozostaną mi tylko jedne drzwi. Przy nich zawsze ktoś czuwa. Niestety. Na szczęście jest zmiana warty między 21:50 a 22. Przy głównym wyjściu jest kod, który zmieniali co sześć dni. Zawsze wszyscy siedzą cicho, jednak kiedy ktoś jest niemalże niewidzialny potrafi zobaczyć wszystko.
Plan gotowy, obmyślony, będzie dobrze. Dam radę. Jeśli nie to najwyżej zamkną mnie w jakimś bardziej strzeżonym miejscu, ale i stamtąd znajdę drogę do wyjścia, choćby miało mi to zająć kolejny rok.

Wzięłam głęboki wdech, kiedy nadeszła wieczorna pora odwiedzin Kristy. Leżałam jak zawsze, żeby nikt nie nabrał żadnych podejrzeń co do mojej osoby, poza tym musiałam stwarzać pozory także dla siebie. Musiałam utrzymać spokój, więc nie mogłam pozwolić sobie na zbyt dużą radość. Nie mów hop dopóki nie przeskoczysz.
- Jak się miewasz, Lauren? – no i przyszła moja nieświadoma wspólniczka wielkiej zbrodni.
Okej, okej, nie aż tak wielkiej. Błagam, niech się uda!
- Nie za dobrze – odparłam słabo i przybrałam na twarz maskę.
- Co się stało? – zapytała roboczym, niby zmartwionym tonem, podchodząc do mnie i nachylając się nade mną.
- Ja – wyszeptałam i omal się nie rozpłakałam. Cholera, dawać mi Oscara!
Helden przysunęła twarz do mojej, chcąc mnie usłyszeć. Złapała haczyk. Wyciągnęłam rękę do jej kieszeni, której jak na złość nie mogłam dosięgnąć. No nie!
- Chyba muszę iść do łazienki – rzuciłam szybko, przełykając ślinę, jakby było mi niedobrze, po czym podniosłam się do siadu i złapałam za brzuch.
Kristy odsunęła się trochę ode mnie gotowa wyprowadzić mnie stąd siłą. Wstałam i lewą ręką oparłam się o jej prawe ramię, sprawiając że mój cel był łatwiejszy do osiągnięcia.
Wsunęłam rękę do jej kieszeni i wzięłam z niej to, co chciałam, skutecznie odwracając jej uwagę. Włożyłam klucz za spodnie i przymknęłam powieki.
- Zaprowadzę Cię – powiedziała ochoczo, na co ja pokręciłam głową.
- Już jest w porządku. Chwilowe załamanie – uśmiechnęłam się lekko i przyjęłam od niej tabletki, które od razu połknęłam.
Chociaż jedna była na uspokojenie, znaczenia kolejnych dwóch nie pamiętałam od dawna.
- Jesteś pewna, że nic nie potrzebujesz? – dopytywała.
- Tak, już lepiej. Chyba powinnam się położyć – stwierdziłam i właśnie tak zrobiłam.
- Niech będzie. Krzycz, a przyjdę jak najszybciej – posłała mi uśmiech i zabrała tackę po kolacji wraz z plastikowymi kubeczkami, po czym wyszła.
Za chwilę usłyszałam kliknięcie w drzwiach i rozszerzyłam usta w uśmiechu. Oczywiście, że Kristy nosiła zapasowy klucz. Kiedyś miałam okazję przez chwilę z nią pogadać i dowiedziałam się paru ciekawych informacji, takich jak na przykład częste gubienie klucza, w końcu zaczęła nosić zapasowe. Nie wzbudzi to żadnych podejrzeń.
Nawet, gdybym była zmęczona, nie mogłabym ani na chwilę zasnąć, miałam w sobie za dużo adrenaliny. Te pięćdziesiąt minut dłużyły mi się w nieskończoność, aż dostałam jakieś nerwicy. Odchyliłam głowę do tyłu ze zniecierpliwienia i po raz kolejny w ciągu tej minuty spojrzałam na zegarek. Jeśli poniosą mną emocje nie będzie dobrze, oj nie. Kilka głębokich wdechów. Pamiętaj, Lau, obchód jest dopiero o 24, do tej pory nikt nie zauważy Twojego zniknięcia, więc w spokoju będziesz mogła uciec, gdzie pieprz rośnie. O rany. Czułam się zupełnie, jak w filmach akcji, tyle że tam zawsze wszystko wychodzi. Czy teraz będzie tak samo?
Wsadziłam powoli klucz do dziurki, bojąc się o jakikolwiek hałas. Przekręciłam go i nacisnęłam na klamkę, po czym popchnęłam drzwi i wyszłam najszybciej jak mogłam, przy okazji oceniając sytuację na korytarzu. Nikogo nie było. Położyłam niedbale, w pośpiechu klucz na podłodze, a potem pobiegłam do najbliższej łazienki.
Oparłam się o zamknięte drzwi i odetchnęłam. Było tak, jak rok temu, jeszcze tylko powinien pojawić się przede mną wielki potwór. Na całe szczęście go nie było, zepsułby mi całą akcję. Przymknęłam oczy, nie chcąc pozwolić sobie na jakiekolwiek uczucia, a szczególnie na smutek za każdym razem, kiedy uświadamiam się w tym, jak moje życie zmieniło się od zeszłego roku. Tego samego wieczoru, którego siedziałam u przyjaciela moje plany na życie zmieniły się diametralnie. Wzięłam się w garść. Wszędzie będzie lepiej niż tutaj. Na pewno.
Doszłam do wlotu wentylacyjnego i usunęłam kratkę, zagradzającą wejście do ogromnej metalowej tuby ciągnącej się pomiędzy ścianami. Nie było z tym wielkiego problemu. Wcisnęłam się z ledwością, szczególnie na początku, kiedy to utknęły mi barki i cała klatka piersiowa. Przez chwilę straciłam nadzieję na ucieczkę.
Powoli, ostrożnie i jak najciszej potrafiłam czołgałam się po zimnym metalu, od czasu do czasu stukając niechcący za mocno w boki, co brzmiało niezbyt fajnie. W końcu skręciłam w prawo, a potem w lewo i nareszcie dostrzegłam światło. Teraz szło mi o wiele lepiej, niż przedtem, można powiedzieć, że zdobyłam wprawę. Przez białą kratkę zaznajomiłam się z sytuacją przed drzwiami. Nikogo nie było. Niestety nie miałam zegarka, żeby zobaczyć ile mam jeszcze czasu, jednak wolałam się pospieszyć.
Trzymając palcami za dziury we wlocie, popchnęłam jedyne wyjście z wentylacji. Po chwili już wydostałam się, nieudolnie ale zawsze, i mogłam spokojnie – albo i trochę mniej – dojść do drzwi. Nałożyłam z powrotem kratkę i podeszłam do urządzenia zabezpieczającego. Obejrzałam się za siebie, po czym wpisałam pięciocyfrowy kod. 89572. Zapaliła się zielona lampka, a ja pospiesznie chwyciłam za klamkę i pociągnęłam drzwi w swoim kierunku. Wyszłam stamtąd, nie patrząc, czy drzwi trzasną tak głośno, że wszyscy się zlecą. Pragnęłam tylko wydostać się z tego więzienia i dać do zrozumienia wszystkim ludziom, że wcale nie pasowałam do psychiatryka.
Biegłam przez korytarz, trafiając na jeszcze jedne drzwi wyjściowe, jednak te były otwarte. Wypadłam z budynku, omal nie spadając ze schodów, ale dałam radę utrzymać równowagę. Dopadłam do bramy i otworzyłam ją także bez większego problemu. Zatrzymałam się na chwilę i spojrzałam za siebie.
- Żegnaj – uśmiechnęłam się do siebie i znowu ruszyłam w nieznanym mi kierunku.


a
Dziękuję Tobie, Julio za pierwszy komentarz. To wiele dla mnie znaczy! <3 Na razie jednak pozostaję w ukryciu, bo ten blog zapewne będzie kompletnym nie wypałem. :p Tak czy inaczej - DZIĘKI. <3 Nie wiem, kiedy pojawi się kolejny rozdział, także ten. Do napisania? :D
W ogóle chciałam dodać trailer, jednak niestety coś nie mogę go wgrać, dlatego niestety muszę sobie to odpuścić. No i też dlatego dzisiaj jest rozdział. NO NIC. :p
love, love, love,
ArtisticSmile. <3

wtorek, 7 października 2014

Prologus.

Spróbuj raz jeszcze.
Tym razem się nie wahaj.
Pamiętaj o oddechu.
Skup się wyłącznie na celu.

         Biegłam przez ciemny i przerażający las, uciekając przed czymś, co mnie goniło. Tak myślałam, że mnie goniło. Ani razu nie odważyłam się spojrzeć za siebie, żeby wiedzieć ile dzieli mnie od śmierci. Nie potrafiłam. Byłam strasznie zmęczona od paru minut, mój oddech szalał, a serce nie zaprzestawało swojego szalonego rytmu. Moje nogi powoli odmawiały posłuszeństwa, jednak uparcie stawiałam kolejne kroki. Wiedziałam, że muszę uciekać.
         Przy maratonie towarzyszyły mi dźwięki świerszczy, huki sów i szum w koronach drzew przez wiatr. Słońce zaszło kilkanaście minut temu, a wydawałoby się, że minęła co najmniej wieczność.
         Nagle zatrzymałam się, opierając plecy o gruby pień drzewa liściastego, których była masa. Przymknęłam oczy i przełknęłam ślinę, próbując nabrać jak najwięcej sił.
         W końcu zdobyłam się na odwagę i wyjrzałam za ramię, wychylając głowę poza moją kryjówkę. Niewiele zobaczyłam, a już na pewno nie jakiegoś seryjnego mordercę. Ponownie oparłam się o drzewo i odetchnęłam z wyraźną ulgą. Strach jednak nie uleciał, wciąż był we mnie, utknął, cała go pochłonęłam, nie dając mu żadnej szansy na ucieczkę. Czułam się jak w horrorze, gdzie za chwilę jedna z bohaterek miała zostać pokrojona na kawałeczki przez gościa z piłą mechaniczną. O nie. Myśli wcale a wcale nie dodawały mi otuchy.
          Uniosłam powieki i otworzyłam usta w niemym szoku. Chwyciłam się mocniej pnia, jak gdyby mógł mnie uchronić przed najgorszym. W tej chwili chciałam znowu zamknąć oczy i wymazać sobie z pamięci obraz dużego mężczyzny. Mężczyzny?! Na pewno wyglądem nie przypominał człowieka ani żadnego zwierzęcia. Mierzył grubo ponad dwa metry, jego twarz miała pełno ran kłutych i ciętych, oczy odznaczały się od reszty, były zupełnie białe, a zamiast rąk miał długie szpony. Z moich ust wydobył się krzyk. Głośny i przeciągły, z nadzieją, że ktokolwiek mnie usłyszy, może znajdowałam się w pobliżu autostrady albo okolicznych domków. Krzyczałam jak najgłośniej umiałam.
         To było ostatnie co pamiętam.
         Zalała mnie ciemność, ale zdawało mi się, że cały czas krzyczę.