Szpital psychiatryczny dowodzi,
że sama wiara nic nie znaczy.
Poza wiarą potrzebne są dowody.
Ktoś w końcu musi je pokazać.
Biegłam jakieś dwadzieścia
minut nim powiedziałam sobie „dość”. Moje nogi były na skali wyczerpania,
musiałam gdzieś usiąść i coś wypić. Nie pogardziłabym nowym ubraniem. Białe
ciuchy zdecydowanie kojarzyły się tylko z jednym i, mimo że były wygodnie,
wolałam coś normalniejszego.
Brałam głębokie hausty
powietrza, potrzebując jak najszybciej dopływu tlenu, żeby uspokoić oddech i
rytm serca. Nie chciałam paść ze zmęczenia po zbyt długiej, ale udanej
ucieczce. Nie miałam najmniejszego zamiaru dać się złapać. W tej chwili byłam
ofiarą i musiałam, jak najszybciej przestać nią być. Adrenalina ani na chwilę
nie opuściła mojego ciała, cały czas czułam się podekscytowana. Gdybym się nie
powstrzymywała pewnie roześmiałabym się tak głośno, że ludzie mogliby nawet
stwierdzić, że naprawdę jestem wariatką.
Obejrzałam się nad ramieniem i
z radością, która mieszała się z dziwnym uczuciem bycia obserwowaną przez kogoś
niewidzialnego – co szczerze mnie irytowało, szczególnie dlatego, że ja nikogo
nie widziałam – zauważyłam jednak, że żaden pracownik szpitala nie goni mnie.
Jestem więc na dobrej drodze do ucieczki przed Krzykaczką Lauren.
Wiedziałam, że pierwszym
miejscem, gdzie będą mnie szukać będzie mój dom oddalony o dobre 10 km . Nie mogłam tam wrócić.
Nawet, gdyby mnie nie szukali, moja mama z chęcią oddałaby mnie z powrotem. Nie
mieliśmy złych relacji, ale każdy z mojej rodziny twierdził, iż tak będzie lepiej. Zaliczali się do tych
wszystkich, co nie wierzyli w ani jedno słowo z moich opowieści. Kto by
pomyślał, że własna matka odwróci się od dziecka?
Pokręciłam gwałtownie głową,
chcąc odpędzić wszystkie złe i zbędne myśli. Od momentu wkroczenia na teren
szpitalu psychiatrycznego już pożegnałam się z dawnym życiem. Nie było Lauren
Vellane – sympatycznej i wesołej dziewczyny, powstała nowa wersja mnie samej.
Wojowniczka. Łowca. Miałam jeszcze wiele przed sobą, miałam tyle przeszkód,
jednak zamierzam każdą z nich obalić. Zacznę od ćwiczeń fizycznych, to będzie
najlepszy pomysł.
Spojrzałam za siebie raz
jeszcze i pobiegłam w dalszą podróż, pobiegłam sięgać szczytów, zrobić w końcu
coś dobrego dla świata i dla samej siebie. Ratować ofiary.
Nie zapominaj o początkach,
Nie zapominaj o bólu, żalu i
rozgoryczeniu.
To one przywiodły Cię na metę.
Śmieszne było to, że nie
potrafiłam już zaufać nikomu, nawet mamie, nawet najlepszemu przyjacielowi –
Jasonowi, z którym znałam się od podstawówki. Nie potrafiłam zaufać nikomu poza
sobą. Także w pierwszym momencie zupełnie nie wiedziałam, gdzie mam się udać.
No i przede wszystkim, gdzie mogłabym się ukryć, żeby nikt mnie nie znalazł? Czy
do końca mojego życia będę musiała uciekać?
Pokręciłam głową zrezygnowana,
jednak nie zatrzymałam się ani na chwilę. Musiałam się z tym pogodzić,
przynajmniej do czasu. W końcu nikt nie szuka osoby, która właściwie nie żyje,
prawda?
Nocne niebo powoli rozjaśniało
się, a księżyc ustąpił miejsca słońcu. Musi być dopiero przed 4. A może już?
Musiałam poruszać się przez około 6 godzin, a więc na pewno oddaliłam się od
domu dostatecznie daleko. Przez cały czas szłam na głównej drodze, nie było
zatem szans, żebym się zgubiła. Poza tym znałam Houston na tyle, żeby wydostać
się z tego miasta. Od północno-wschodniego Houstonu, gdzie mieścił się szpital
psychiatryczny, w którym przebywałam przez ponad rok, kierowałam się na
południe. Gdzieś w stronę Pearland.
Znajdowałam się już prawie na
granicy rodzinnego miasta, ale musiałam odpocząć. Nie chciałam, żeby ktokolwiek
sobie pomyślał, że potrzebuję pomocy, jednak potrzebowałam jakiegoś sklepu z
ubraniami i jedzenia. To drugie zdecydowanie będzie konieczne, jeśli zamierzam
działać na własną rękę. Może powinnam okraść bank?
Westchnęłam ciężko i usiadłam
na trawie przy drzewie, dając wreszcie nogom odpocząć. W jednej chwili
zachciało mi się płakać, poczułam się bezradna, jak mała dziewczynka, która nie
ma pojęcia o otaczającym ją świecie. Nie ma pojęcia co będzie robić w
przyszłości. Nie wie nic. Zamknęłam powieki, powstrzymując z trudem łzy, i
podciągnęłam kolana.
A co jeśli to wszystko mi się
przywidziało? Co jeśli naprawdę zwariowałam i żaden potwór z mojej wyobraźni w
ogóle nie ma racji bytu? A co jeśli mnie odnajdą i znowu wpakują do tego
więzienia? Nie! Nie mogę się poddać, ani przez wszystkich członków wariatkowa,
ani przez stwory. Czas pokazać, że nie jestem słaba i potrafię zawalczyć o
swoje.
Ale teraz sobie odpocznę.
Uśmiechnęłam się i wygodniej
oparłam o pień.
4
GODZINY WCZEŚNIEJ
/Główny
szpital psychiatryczny, Houston/
Bill Harrington przechodził po
pokojach mieszkańców szpitala, sprawdzając czy nikt się nie dusi, i czy nikt
nie popełnił samobójstwa, co było właściwie bardzo częstym zjawiskiem w tym
miejscu. Znudzony – i całkiem otyły – ochroniarz wchodził do kolejnego
pomieszczenia z czarnym numerkiem na drzwiach. Włożył klucz do dziurki i
przekręcił w swoją prawą stronę. O dziwo, co było dla Billa kompletnym
zaskoczeniem, drzwi były otwarte. W końcu uznał to za normalne. Pewnie Kristy
albo ktoś inny zapomniał zamknąć pokoju. Pociągnął za klamkę i postawił
pierwszy krok z nużącym spojrzeniem, który w jednej chwili zmienił się w
zdziwienie.
Obszedł cały pokój i jedyne co
zauważył to zmięta biała kołdra, którą ktoś w pospiechu rzucił na łóżko. Teraz
dopiero zorientował się, co tak naprawdę miało tu miejsce. Wyleciał z
pomieszczenia i szybkim krokiem udał się do komórki, gdzie były kamery.
- Peter – zawołał, wchodząc do
komórki – czerwony alarm. Jakiś wariat nam uciekł – warknął zły na
wolontariuszy.
- CO? – barczysty blondyn
spojrzał z przerażeniem na kolegę. – Przecież… sprawdzałeś łazienki? Może po
prostu się zgubił. Żaden szaleniec nie jest aż tak inteligentny, żeby
przechytrzyć ochronę naszej placówki – prychnął i podniósł się z krzesła,
gotowy przeszukać każdy zakamarek.
Bill pokręcił tylko głową.
- Idź szukać, ja podzwonię… tak
w razie czego – mruknął opryskliwie, jednak Peter nie wydawał się tym przejąć.
Blondyn od razu ruszył w stronę
toalet.
- Idiota – rzucił do siebie
Harrington i przyjrzał się kamerom.
Niemożliwe, żeby ktokolwiek
stąd wyszedł. Chyba, że ktoś miał chody u pracowników i najzwyczajniej w
świecie któryś z ochroniarzy wypuścił zbiega. Pokój numer 14 – Lauren Vellane.
Ta dziewczyna ma zaledwie 19 lat! Nie mogła uciec daleko albo od razu pobiegła
do domu, bo gdzie indziej mogłaby taka smarkula się udać?
Bill sięgnął po telefon i
ogłosił alarm każdemu pracownikowi, nie czekając nawet na wieści od Petera,
który już po chwili wrócił lekko zadyszany i potwierdził ich najgorsze obawy.
Po kilku minutach wieści rozniosły
się wszędzie. Każdy już wiedział, że ze szpitala psychiatrycznego uciekła
wariatka. Już za parę godzin, w porannych wiadomościach będzie podawana ta
informacja. Policja zaczęła szukać po całym mieście, oczywiście zaczynając od
domu Vellane. Jakie było ich zaskoczenie, kiedy jej tam nie znaleźli, i jakie
było zdziwienie matki – Camille – że jej córki nie ma w podobno tak dobrze
strzeżonym miejscu.
Zapowiadały się długie i
nieprzespane noce.
Szkoda tylko, że biedni państwo
Vellane nie wiedzieli o zamiarach swojej jedynej córeczki. Szkoda tylko, że nie
wiedzieli, jakie myśli miała w głowie, kiedy opuszczała psychiatryk, i jak
bardzo im nie ufa.
a
Witam Was ponownie. Po dwóch tygodniach :o Wiem, wiem, że takie przerwy zniechęcają, zresztą rozdziały są krótkie, no ale... No ale no. :D Nie mam nic na swoje usprawiedliwienie, oprócz tego, że szkoła wyciska ze mnie wszystko co najlepsze. :(
No ale to nic! Mam nadzieję, że jesteście cierpliwi i poczekacie, bo wydaje mi się, że rozdziały właśnie będą w takich odstępach czasu. A no i dzisiaj wtorek! :D
Nie narzekając dłużej, dziękuję Wam za komentarze! Dziękuję za miłe słowa, które znaczą dla mnie więcej niż wiele i w ogóle aaa! cieszę się, że jesteście :D
A wiesz, AlekSandra Herondale, że właśnie cały czas mam wrażenie, jakbym nawciskała tych przecinków ZA dużo? xD
No cóż, weryfikacja usunięta, nowe rozdziały się piszą (woooolno, ale coś tam idzie xD), akcja idzie równie woooolno co pisanie rozdziałów, mam bekę z nazwy dzisiejszego rozdziału (jest tutaj jakiś znawca łaciny?! chętnie bym się poduczyła! :D), nie wiem co jeszcze, więc dziękuję za cierpliwość i za wszystko wszystkim. <3
AHA! TRAILER SIĘ DODAŁ, ŁIHIHIH, JAKBY KTOŚ NIE WIDZIAŁ, TO ZAPRASZAM:
OKOK, WYŁĄCZAM CAPS LOCKA XD
To do napisania, kochane grzybki, pozdrawiam, życzę mnóstwo radości i samych dobrych dni. <3
love, love, love,
ArtisticSmile.<3