sobota, 21 marca 2015

04. Sperare.

Walcz umysłem
Nie tylko ciałem.

Wyćwiczenie kompletnie nijakiej i słabej dziewczyny musiałoby być niesamowicie trudnym zadaniem, ale w końcu najtrudniejsze momenty są najlepszą ścieżką do sukcesu. Prawda? Jednak "oddanie się w ręce" dwóch facetów z umiejętnościami walecznymi i BRONIĄ też było trudnym zadaniem. Poza tym od czasów psychiatryka (ha, mówię, jakby to było tak dawno, a minęły zaledwie dwie doby) nie mogłam zmusić się do zaufania byle pierwszym osobom. Nie, nie zaufałam im. Jak na razie. Jeśli przy paru kolejnych okazjach mnie nie zabiją to im pogratuluję, ale NIC poza tym. 
Z początku dwoje facetów patrzyło na mnie z powątpiewaniem, jakbym zaraz miała zacząć się śmiać i uciec. O nie, nie. Powaga mojej twarzy chyba mówiła sama za siebie, no nie? 
- Mamy nauczyć Cię walczyć? - powtórzyli po mnie ze zdziwieniem.
- Tak - odparłam zupełnie poważnie, prawie wysiliłam się na zdeterminowanie. 
Ciekawe, która szkoła walki by mnie przyjęła? Zbiega z psychiatryka?
- To nie takie proste, jak Ci się wydaje - dodał niższy, przyglądając się mi podejrzliwie, jakbym była tajnym agentem. 
HALO! Wcale nie jestem. Chociaż bardzo chciałabym być. Nagle obcy ludzie zaczęli być ostatnią szansą na moje przeżycie. Czy ludzie nie powinni sobie pomagać? Nawet, jeśli ta pomoc jest okrutna i zła? A przecież działałam w dobrej intencji. Wrr... jestem egoistką. 
- Wiem o tym - powiedziałam zdawkowo - ale potrzebuję waszej pomocy - tak, tak, te słowa przeszły przez moje gardło z ogromną trudnością. 
To tak jak wykrzyczeć całemu światu: Hej, jestem świrem, poznajcie moje słabości. Bałam się wrócić do domu, nie potrafiłam zaufać własnym rodzicom, ale z tymi "Dwoma" jakoś nic mnie nie obchodziło. Może już w ogóle nie obchodziło mnie to, co się ze mną stanie? Przetrwałabym wszystko, oprócz powrotu do tego psychicznego więzienia. Nie jestem jak reszta tych chorych ludzi, mówiłam prawdę, nie zwariowałam. W C A L E.
- Ten świat - Niższy (którego imienia wciąż jednak nie znałam) zatoczył ręką, ogarniając nią cały zasięg lasu - wcale nie jest bezpieczny. Nie dla żadnego człowieka, a tym bardziej dla Ciebie - wskazał na mnie palcem, na co zmarszczyłam brwi niezadowolona. 
- Myślisz, że o tym nie wiem? - dobra, fakt był taki i przyznaję się bez bicia, że o większości nie miałam pojęcia. 
Zresztą co ja sobie myślałam, prawda? Zobaczyłam stwora, okej... zobaczyłam drugiego, do przyjęcia, ale czy aby na pewno ta walka miała być moja? Chociażby w małej części? 
Ekhm, ekhm... Gdzie Twoja waleczność, Lauren? 
- Zdaję sobie z tego sprawę. Nie jestem głupia - rzuciłam ostro i odgarnęłam włosy z twarzy, które zdążyły mnie powkurzać. - Więc? - uniosłam brwi, po czym spojrzałam na nich czysto wyzywającym spojrzeniem. 
- Załóżmy, że Ci pomożemy - powiedział po chwili milczenia ten Wyższy i zmarszczył czoło - dlaczego? 
- Dlaczego, co? - zapytałam głupio. 
- Dlaczego w ogóle chcesz zostać taka jak my? - zadał mi pytanie, na które potrzebowałam chwili, żeby się namyśleć, a w tym czasie Wyższy dodał: - Inni na Twoim miejscu uciekliby, nie chcąc mieć z tym wszystkim nic wspólnego. 
No i po co Ci to wiedzieć? Czy musiałam się przed nimi tłumaczyć? 
- Nie, jak wy - odpowiedziałam powoli - chciałabym po prostu nauczyć się walczyć z takimi jak TO - mówiąc ostatni wyraz, skrzywiłam się i pokazałam palcem na to martwe "coś". 
Przez chwilę między nami panowała cisza, którą uznałabym za niezręczną, gdyby nie to, że próbowałam utrzymywać determinację w moich oczach. Obym tego wszystkiego nie żałowała - szydził ze mnie mój wewnętrzny głos. Szybko go uciszyłam, nie poddam się, o nie. Jestem tutaj, bo ten przerośnięty mutant wsadził mnie do wariatkowa. Nie odpuszczę mu. 
- To jest wampir - nagle odezwał się Wyższy, a ten Niższy wciąż przyglądał mi się lekko sceptycznie. - Może go zabić kołek wbity w serce, odcięta głowa, wyrwane serce albo spalenie na słońcu - tłumaczył mi, a mi robiło się coraz bardziej niedobrze i jednocześnie sama miałam ochotę zabić to... stworzenie. 
Może niekoniecznie "miałam ochotę", bardziej czułam w sobie tę determinację, żeby jakoś się odpłacić. Nieważne, że wampir, który leżał niedaleko moich nóg, nie był tym samym, co mnie napadło tamtej nocy. Wszystko, co było nadnaturalne powinno umrzeć. 
- Najgorsze w nich jest to, że potrafią się ukrywać - w tym momencie spojrzałam na niego zaciekawiona i on też na mnie spojrzał. - jeśli mają pierścienie, mogą wychodzić na światło dzienne i wyglądać jak normalni ludzie - dodał. 
- To musi być strasznie trudne ich złapać - mruknęłam bardziej do siebie, zastanawiając się, jak Oni wykryli tę dziewczynę-wampira. 
- Z reguły potworów nie da się złapać w sposób prosty - odpowiedział, chociaż wcale go o to nie prosiłam. - Niektóre z nich są bystrzejsze niż nam się wydaje, trzeba mieć więc oczy dookoła głowy - burknął. 
A to chyba była oczywista oczywistość. 
- Jestem Lauren - powiedziałam nagle i skinęłam lekko głową.
Jeżeli mamy współpracować, nie chcę mówić na nich "Niższy" i "Wyższy". Od razu atmosfera jakby się rozluźniła, jakby przez cały ten czas wisiało coś ciężkiego w powietrzu, a teraz po prostu opadło. 
- Dean - odparł niższy szatyn i po chwili wskazał na kolegę obok - a to mój brat Sam - na twarzy Sama (miło było w końcu powiedzieć do nich po imieniu) rozkwitł uśmiech, przez który poczułam się trochę bardziej swojsko i po chwili także się uśmiechnęłam. 

Przestań bać się swego cienia,
Doprowadzać do krwi wrzenia,
Zacznij patrzeć w światła źródło,
Weź na ręce nadziei pudło.

Po chwili wytłumaczyłam im, w czym mogliby mi pomóc i zrobili to bez zbędnych pytań, a ja obiecałam wytłumaczyć im wszystko później. Ciało wampira zapłonęło żywym ogniem już w moim starym, ubraniu ze szpitala psychiatrycznego, które trzeba było jej założyć, żeby od razu byli przekonani, że to ja. Cieszyłam się, że w końcu się go pozbyłam. Patrząc na pochłaniające materiał języki ognia, wspomniałam o mamie i tacie. Zrobiło mi się przykro, kiedy pomyślałam, co oni muszą przechodzić, jakie teraz myśli zachodzą w ich głowach i czy jest im żal?
Szybko odrzuciłam od siebie te myśli, tak jak i niechlujnie plecak obok spalonego ciała i ruszyłam za Winchesterami do samochodu. Był to czarny, dość stary samochód, który jeszcze trzymał się w ryzach (o dziwo). Po drodze opowiedziałam im wszystko od samego początku do samego końca. Nie byli zdziwieni, aż tak, pewnie nie byłam jedyną taką osobą na ich drodze. Sam jednak wyglądał na zmartwionego, powiedział coś w stylu „musiało Ci być strasznie”. No i faktycznie tak było. Nie polecam nikomu odwiedzać takich miejsc.
Stanęliśmy po długiej jeździe przed jakąś górką z wielkimi drzwiami obsadzonymi czerwoną cegłą. To także wyglądało na stare. Poza tym wyżej – nad drzwiami – znajdowała się budowla, która dosłownie wbijała się w ziemię. Nie wyglądało to za ciekawie.
Po wyjściu z samochodu, rozciągnęłam kości i dokładniej rozejrzałam się wokół, marszcząc brwi i wstrzymując na chwilę oddech. Przez chwilę w mojej głowie pojawił się paniczny strach, jednak nie dałam tego po sobie poznać.
- Gdzie jesteśmy? – zapytałam najspokojniejszym głosem, na jaki było mnie w tym momencie stać.
- W Lebanon – odparł Sam.
- W Kansas – dopowiedział Dean, na co lekko rozwarłam oczy w zdziwieniu i od razu zamrugałam, przybierając normalniejszą minę.
- Daleko – rzuciłam jedynie, ale najwidoczniej Winchesterzy nie dostrzegli mojego zdenerwowania. I lepiej.
- Niektóre podróże wymagają więcej czasu i większego poświęcenia – uśmiechnął się lekko ironicznie Dean, po czym ruszył do… bunkra, czy jak to nazwać.
Już zdążyłam zauważyć różnicę w charakterach obu braci. Sam był spokojniejszy, bardziej empatyczny, wyglądał na tego racjonalniejszego i bardziej opanowanego. Dean za to wyglądał na kogoś, kto najpierw robi potem myśli. Chociaż nie mogę zaprzeczyć, że obydwaj wiele przeszli. Czułam się przy nich trochę onieśmielona i strasznie niedoświadczona. Miałam wrażenie, że patrzą na mnie z góry, jakby z pogardą, ale to było chyba tylko wrażenie. Miałam przynajmniej taką nadzieję.
Sam poczekał, aż do niego dołączę, więc nie ociągałam się dłużej i zrównałam z nim krokiem.
- Dowiedzieliśmy się o tym bunkrze jakiś czas temu – zaczął, czym przyciągnął moją uwagę. – Należał do Ludzi Pisma, a że nasz dziadek do nich należał, więc my także nimi jesteśmy – uniósł lekko kąciki ust.
- Ludzie Pisma? – spytałam niepewnie.
- Tak, jest to tajne stowarzyszenie, które zajmuje się zbieraniem i spisywaniem wszystkiego, co dotyczy świata nadprzyrodzonego. Właśnie w tym miejscu są przechowywane te księgi – wskazał na drzwi przed nami, po czym otworzył je, żebym mogła wejść. Cholernie miły człowiek. Chociaż słowo „cholernie” w ogóle tutaj nie pasuje. – Jest zabezpieczone przed nieproszonymi gośćmi.
- Czyli kim? – dopytywałam, coraz bardziej zaciekawiona przeszłością tych dwóch ludzi. Mieli o wiele ciekawsze życie niż ja.
- Demonami, aniołami, przed wszystkim, czego raczej nie chcielibyśmy tutaj widzieć.
- Znasz jakiegoś demona albo anioła osobiście? – padło kolejne pytanie z moich ust, a Sam znosił moją niewiedzę bardzo cierpliwie.
- Tak – mruknął lakonicznie.
Och, no to super.
- I jak, to wszyscy dobrze wiedzą, z demonami lepiej się nie zadawać – wtrącił Dean i uniósł brwi, opierając się o framugę do jakiegoś wielkiego pomieszczenia.
- Pewnie masz rację – powiedziałam, wypuszczając powietrze, które trzymałam za długo w płucach.
A ja dopiero teraz mogłam obejrzeć ogromne wnętrze. Z zewnątrz wcale nie wyglądało na takie duże, ale w środku to był po prostu pogrom, że tak powiem. Po mojej lewej stronie były schody, a po prawej wejście do… czegoś, co wyglądało jak biblioteka. W sumie… Ludzie Pisma powinni mieć dużo książek, tak jak mówił Sam.
- Chodź, pokażemy Tobie naszą kolekcję – Dean posłał mi sympatyczny uśmiech, który, w jego wykonaniu, wyglądał wręcz bosko i poszedł przodem.
Z każdą minutą coraz mniej odczuwałam zakłopotanie i zaczynałam czuć się dobrze? w towarzystwie dwóch braci. Jeszcze chwila i może będę czuła się tutaj lepiej niż pośród własnej rodziny. W końcu rodzina, to nie zawsze więzy krwi. 




       a


No witam, witam. Nawet nie macie pojęcia, jaka jestem zdziwiona, że dodaję ten rozdział. A tak jakoś dzisiaj mnie naszło na pisanie (zdecydowanie kawa + 4 rano = pisanie i wena, lol) i wyszło takie coś. Nie powiem, że jestem szczególnie zadowolona z tego rozdziału, bo w sumie w ogóle nie jestem. Jest nudny i tak dalej. Ale rzecz w tym, że nie miałam pojęcia, jak zacząć ich znajomość, dlatego się zacięłam i nie pisałam tyyyle czasu. Szczęście wychodzi mi bokami, że już mam to za sobą. xD Lauren dalej będzie się do nich przekonywać, ale jak tu się oprzeć urokowi Winchesterów, HUH?! :D I baaam. Już mam pewne plany, jakie postacie wprowadzić, ale nic nie będę zdradzać. Teraz będzie trochę luźniej (o ile napiszę ten głupi projekt) i powinno być OK! 
Ja tu Was zanudzam pisaniem, a jeszcze do tej pory nie podziękowałam za komentarze. :D Jesteście wielcy! Gdyby nie Wy, to bym sobie odpuściła. A nie lubię coś zaczynać i tego nie kończyć :/ DZIĘKI ZATEM! <3 
I dziękuję Julii za nominację do Liebster Awards, odpowiedzi pojawią się dzisiaj, ale później. :D Dzięki, dzięki, dzięki! :D <3
I jak to mam w zwyczaju - pozdrawiam was i ściskam, życzę ciepełka, słoneczka, wspaniałej i zielonej wiosny, super przygód, które czekają na nas za każdym rogiem, spełnienia marzeń i wszystkiego innego. <3
PS. Wybaczcie za możliwe błędy, nie sprawdzałam.

ArtisticSmile. <3