niedziela, 28 grudnia 2014

03. Salvum me fac.

Cierpliwości, moja droga.
Musisz przejść jeszcze wiele,
Musisz znaleźć następnego wroga
I kolejne cele.

Pchnęłam ręką drzwi wahadłowe i znalazłam się w typowej zbiórce ubrań dla ubogich. Takie szczytne cele. Pamiętam, jak sama oddawałam stare ciuchy w to miejsce. Pomieszczenie było wypchane po brzegi ubraniami, chociaż niektóre z nich znalazły się na wieszakach. Widocznie przyszedł nowy towar. Głupio mi było tutaj wejść, ale musiałam wreszcie odepchnąć od siebie wstyd i wszelkie inne słabości.
Przywitałam się grzecznie i natychmiast weszłam w głąb ciuchów, chcąc jak najszybciej stąd wyjść. Nie chodziło o żadną popularność, w końcu już nigdy nie będę musiała się o nią martwić. Było właśnie wręcz przeciwnie, nie chciałam, żeby ktokolwiek mnie zobaczył i rozpoznał. Bałam się, że w każdej chwili wiadomość o moim zniknięciu dotrze do mediów albo tego, że policja rozesłała moje zdjęcie po całym mieście. To było całkiem możliwe, więc nie marnowałam czasu i od razu chwyciłam to, co pierwsze wpadło mi w ręce. Zwykłe czarne, lekko wypłowiałe legginsy, biała bokserka, z deka wynoszona i za duża na mnie o jeden lub dwa rozmiary, no i czarna bluza. Nic wygodniejszego nie mogłabym znaleźć, chociaż naprawdę mocno chciałam chwycić jakąś „super” kieckę. Zabrałam także adidasy i plecak w odcieniu zgnitej zieleni, za którym musiałam trochę pogrzebać. Miałam wszystko, czego potrzebowałam. Oprócz życia.
NO NIC. Przebrałam się w przymierzalni, a moje poprzednie ciuchy wrzuciłam do ogromnego plecaka. Odliczyłam do pięciu i po prostu wyszłam z budynku, nie mówiąc ani słowa na pożegnanie. Kolejny przystanek: spożywczak. Dotąd jeszcze nie wymyśliłam, jak załatwię sobie jedzenie, czy je ukradnę, czy będę żebrać, ale nie przejmowałam się tym, dopóki nie stanęłam przed przydrożnym sklepem.
Nie daj się złapać, Lauren, powtarzałam sobie w myślach i oddychałam miarowo, chcąc się uspokoić. Jeśli uczucia mnie pochłoną będzie dosyć kiepsko. Nie mogę pokazywać, że coś kryję ani knuję. Musiałam być taka jak zawsze. Odgarnęłam włosy z twarzy i weszłam do sklepu.
Kiwnęłam ekspedientce i wzięłam koszyk w dłoń, w który pakowałam tyle jedzenia ile tylko zmieściłam, udając że zastanawiam się, jakie płatki będą dla mnie idealne. Jednocześnie kątem oka starałam się obserwować sytuację, żeby nie wpaść na kogoś przy drzwiach.
Powoli, z każdą wpakowaną przeze mnie rzeczą, było mi coraz ciężej, a przecież wątpię, że zdołałabym biec z 20 kilogramowym obciążeniem. Wtedy do moich uszu doszedł głos sprzedawczyni, która, jak się okazało, patrzyła wprost na mnie z zaciekawionym spojrzeniem.
- Czy to nie ona? – zapytała kogoś obok siebie i moje serce zamarło na krótką chwilę.
Obrzuciłam szybkim spojrzeniem telewizor i z niepokojem rozpoznałam swoją twarz. O cholera! Złapałam mocniej koszyk z „zakupami” i ruszyłam gwałtownie do drzwi, nie oglądałam się za siebie, nie patrzyłam na ludzi, których mogłam przez przypadek popchnąć, liczyło się przetrwanie.
Biegłam ile sił w nogach w kierunku lasu, żeby jak najszybciej zostawić budynek daleko w tyle. Wiedziałam, że ktoś za mną biegnie i wiedziałam, że ktoś inny zadzwonił na policję, czy kogokolwiek innego, zawiadomić, że tu byłam. Mogłam mieć jedynie nadzieję, że ta osoba nie ma zbyt dobrej kondycji i zaraz odpadnie. Musiałam wyjechać z miasta albo nawet ze stanu. Może do Kalifornii, a może do Virginii. Gdziekolwiek, gdzie nikt mnie nie znajdzie i zdobędę czystą kartę.
Po ponad dziesięciu minutach odpuściłam i odłożyłam koszyk na ziemię. Już od paru minut słyszałam, że jednak tamten ktoś zrezygnował, ale musiałam pozostawić między nami spory dystans. Tak w razie co.
Zdjęłam plecak z ramion i zaczęłam pakować wszystko po kolei, zaczynając od wody. Starczy mi na jakiś tydzień. A co potem? Będę okradać każdy pobliski sklep? W tak krótkim czasie zmieniłam się z normalnej dziewczyny w złodzieja-psychopatę. Jest coraz lepiej. Zapięłam plecak z prychnięciem i założyłam go z powrotem na plecy. Muszę jeszcze tylko pozbyć się ogona w postaci policji. Musiałam upozorować swoją śmierć. I musiałam zrobić to jak najszybciej.

Kim tak naprawdę jesteś?
I dokąd zmierzasz?
Nie muszę niczego udowadniać,
Bo nie mam już nic do stracenia.

Kolejny dzień wiecznej wędrówki. Czy kiedyś się to skończy? Nawet nie wiedziałam, gdzie jestem i w którą stronę się kieruję. Co jeśli w jakiś dziwny sposób wracam do Houston? Bagaż na plecach coraz bardziej mi ciążył, toteż każdy następny krok robiłam wolniej, z każdą minutą zwolniałam i wydawało się, że zaraz upadnę i nigdy nie wstanę. Porażka byłaby jeszcze bardziej bolesna, mimo że próbowałam.
W jednej chwili mignęło mi coś przed oczami. Zatrzymałam się gwałtownie i powoli, z przyspieszonym tętnem, rozejrzałam się, choć tak naprawdę wolałabym schować się gdzieś bez jakiejkolwiek widoczności. Byłam cholernie słaba.
Niczego nie dostrzegłam, ale czułam, jak ktoś lub coś jest niedaleko. Nie ruszyłam się z miejsca, nie chcąc paść ofiarą potwora. Po raz drugi zauważyłam ciemny, zlany obraz postaci. Teraz przestraszyłam się nie na żarty. Odwróciłam się szybko, woląc zmyć się stąd jak najszybciej i zobaczyłam dwie osoby. W odruchu krzyknęłam i dopiero po chwili zorientowałam się, że to tylko dwóch facetów. Okej, „tylko” to pojęcie względne. Mój oddech dalej szalał, a oni dalej patrzyli na mnie zdziwieni.
- Co Ty robisz o tej porze w lesie? – spytał niższy z nich. – Może być tutaj niebezpiecznie – stwierdził, a ja przełknęłam ślinę.
Potwory mogą nie istnieć, ale gwałciciele i mordercy zdecydowanie są prawdziwi. Nie odezwałam się od razu, przerażona wszystkimi czarnymi scenariuszami, jednak kiedy jako tako uspokoiłam się, przestałam przejmować się wszystkim innymi, oprócz dowiedzenia się prawdy. Tej prawdziwej prawdy.
- Widzieliście to, prawda? – spytałam ciszej i przeskakiwałam wzrokiem z jednego na drugiego. Zmarszczyli brwi, ale nic nie powiedzieli. – Tu ktoś jest! – podniosłam głos i na pewno brzmiałam jak typowa wariatka z pscyhiatryka.
Brawo, Lauren, jeśli tak dalej pójdzie, to może niedługo umrzesz z szaleństwa.
- Tak, my – powiedział niższy brunet z nutą sarkazmu i prychnął. – Zmywaj się stąd, młoda, niedługo się ściemni.
Zdenerwowałam się, kiedy nazwał mnie „młoda”. Na pewno nie byłam taka stara, jak oni, ale nie byłam już aż taka młoda.
- Nie rozumiecie! – prawie że krzyknęłam. – Widziałam tu COŚ! – rzuciłam podenerwowana, podkreślając ostatni wyraz, aby dotarło do nich to, co chciałam przekazać.
Obaj spojrzeli po sobie i naraz wybuchli śmiechem.
- Masz na myśli potwory? – spytał wyższy z dłuższymi włosami do brody, był przerażająco rozbawiony.
No tak, po co ja robię z siebie błazna przed jakimiś zupełnie obcymi mi ludźmi? Pokręciłam głową i machnęłam ręką, odwracając się w poprzednim kierunku. Nie mogłam od tak wymyślić sobie tego wszystkiego, prawda? Po co miałabym to robić, skoro przez to musiałam siedzieć w szpitalu psychiatrycznym przez ponad rok? Kto byłby na tyle głupi, żeby stracić swoje życie dla durnej historyjki?
- Musisz wrócić do domu – zawołał za mną ten wyższy bez krzty rozbawienia, mogłabym nawet powiedzieć, że przejawiała się u niego troska o mnie.
Superbohaterowie, huh? Co miałam im powiedzieć? Że nie ma już dla mnie miejsca, bo zobaczyłam jakiegoś wielkiego stwora, który śnił mi się prawie każdej nocy? No właśnie. Ludzie nigdy tego nie zrozumieją. Dlatego postanowiłam nic nie odpowiedzieć i iść dalej, przyspieszając kroku.
Nie przeszłam dużo, kiedy przede mną znikąd pojawiła się postać o czerwonych białkach ocznych i żyłkami pod oczami, no i nie dało się nie zauważyć wielkich kłów. Nie zdążyłam nawet krzyknąć, kiedy postać uniosła mnie, jakbym ważyła tyle co piórko i rzuciła o najbliższe drzewo tak, że na chwilę zabrakło mi tlenu w płucach. Szybko podsunęłam się pod drzewo, jednocześnie odsuwając się od kobiety, która była potworem. Uśmiechnęła się złowieszczo i ruszyła na mnie.
Odruchowo zasłoniłam się rękoma i zacisnęłam powieki, nawet nie próbując uciekać, poddałam się. Tak szybko się poddałam. Czułam, że śmierć była coraz bliżej, jednak nigdy nie doszła. Usłyszałam szelest liści i głuchy hałas zderzenia ciała o ziemię. Otworzyłam wolno oczy i ujrzałam przed sobą tą samą dziewczynę tyle że bez morderczej twarzy. Wyglądała… normalnie, oprócz szarawej skóry i kołka w sercu. Uniosłam wzrok wyżej i zobaczyłam dwóch mężczyzn, z którymi miałam okazję wcześniej „pogawędzić”. Byłam im wdzięczna za uratowanie mi życia, ale zrobili ze mnie idiotkę.
- Na pewno teraz to widzieliście – mruknęłam dalej oszołomiona i nie wstałam od razu, nie miałam na to siły.
Wyższy z dziwnym pistoletem w dłoniach zerknął na swojego kompana, a tamten wzruszył ramionami z głupkowatym uśmieszkiem i podrapał się po karku.
Za to ja pokręciłam głową, wstając z miejsca i patrząc na martwe ciało z góry. Miałam możliwie jedyną szansę na upozorowanie mojej śmierci. W końcu niecodziennie zdarza się kogoś zabić. Z drugiej strony cholernie bałam się tych dwóch. Co prawda ochronili mi tyłek przed tym czymś, ale to nie zmieniało faktu, że są zabójcami! Przełknęłam ślinę z ciężkością, po czym zrobiłam krok do tyłu. Potem kolejny, jakbym oczekiwała właśnie ataku z ich strony, ale oni stali spokojnie, patrząc na mnie nieodgadnionym wzrokiem. Jak bardzo mam przerąbane u łapaczy potworów? Skrzywiłam się na własne myśli i już chciałam biec, kiedy zatrzymał mnie głos jeden z „Dwóch”.
- Hej, hej! Nie zrobimy Ci krzywdy – zawołał Wyższy, unosząc obie ręce w poddańczym geście, jednak całą moją uwagę przyciągał dziwaczny pistolet.
- Ta – mruknęłam nieswoim głosem – powiedział facet z bronią w ręku! – prychnęłam nerwowo i wciąż stałam w bezpiecznej odległości.
Wyższy spojrzał na swoją prawą dłoń, w której znajdował się przedmiot. Powoli odłożył go na ziemię i znowu przeniósł wzrok na mnie. Wcale nie poczułam się lepiej. Oby tak dalej, z psychiatryka na cmentarz. Świetna opcja. 
- Okej, posłuchaj uważnie - tym razem odezwał się niższy z nich - to co się tutaj zdarzyło... nie możesz powiedzieć tego nikomu z zewnątrz. Nie uwierzą ci, ale potwory istnieją i wszystkie stwory, o których mogłaś tylko pomyśleć żyją pośród nas - tłumaczył mi to powoli, jakbym była dzieckiem bez mózgu.
- Nie popełniam błędu dwukrotnie - rzuciłam bezmyślnie, z deka zdenerwowana, że mówi do mnie jakbym była niespełna rozumu. - Ludzie nie potrafią uwierzyć, dopóki czegoś nie doświadczą sami - dodałam i zmrużyłam oczy.
Rok temu sama mogłabym parsknąć śmiechem, a teraz irytował mnie fakt, że inni nie chcą uwierzyć. Głupki. Niech i im wyskoczy coś przed twarzą!
Wzięłam głęboki wdech.
- Musicie nauczyć mnie walczyć - powiedziałam nagle, wpatrzona w martwe ciało leżące pod moimi nogami i dopiero po chwili uniosłam wzrok na zdziwionych mężczyzn. 
Czy ten pomysł aby na pewno miał być dobrym pomysłem? 




***
Witam. Witam i przepraszam. Za długą nieobecność i za beznadziejny rozdział. :( Tworząc tego bloga i to opowiadanie miałam setki pomysłów, które zaczęły ze mnie wyparowywać, kiedy tylko zaczęłam pisać. To straszne. Nigdy nie chce mi wyjść drugie opo po tym, które osiągnęło jako taki "sukces". Żal mi mnie, ale niestety nic na to nie poradzę :( Będę starała się, ile tylko w mojej mocy, żeby nawrócić tego bloga na dobrą drogę i żeby nie trzeba było więcej tak długo czekać. Oczywiście nie obiecuję!
Najgorsze w tym jest to, że większość rozdziału miałam napisane już daaaawno temu, ale nie wiedziałam jak to skończyć, poprawiałam, cudowałam, aż wreszcie "dałam sobie trochę czasu". Wyszło z tego co wyszło. I wyszło na to, że dopisałam zaledwie parę słów. xD WRRR. Wybaczcie raz jeszcze. <3
No i dziękuję Wam, kochani moi, najdrożsi za komentarze <3 Mam wielką nadzieję, że jeszcze zostało was paru, chociaż sama nie mam pojęcia czy na was zasłużyłam. :( Ach, gadam pierdoły jak emo :( Cieszę się, że w końcu mogę dodać ten rozdział. <3
Pozdrawiam każdego z was osobno, ściskam i całuję. <3
ArtisticSmile. <3
PS. SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU, KOCHANE GRZYBKI <3